25 mar 2015

BALCONY PROJECT

Ponieważ przygotowania świąteczne uważam za zakończone,
zabieram się do realizacji nowego projektu.
Chociaż od blisko dwu tygodni tkwię w stanie przetrwalnikowym, 
to fatalny ból pleców nie pokrzyżuje moich planów.
Kto myśli już o odświeżeniu balkonów?
Ręka do góry!!!

Pracy jak zwykle będzie sporo.
Przede wszystkim po zimie konieczne będzie odświeżenie elewacji...nie myślę tutaj o elewacji bloku - tutaj nie możemy czynić zmian, myślę o ścianie wewnętrznej na naszym balkonie ;-).
No sorry ale taki mamy klimat, a w Krakowie to już szczególnie ;-),
że to co było biało nieco zszarzało.

Osłonę z wikliny na balkonie jak co roku pokryję olejem do tarasów.
Dzięki tym zabiegom cieszę się nią już 5 rok gdy tymczasem wiklinowe osłony moich sąsiadów
już dawno wyblakły i zaczęły się łuszczyć.
Będę musiała także odświeżyć ( patrz pomalować) balkonową  ławeczkę
Jesienią zupełnie zapomniałam, że mam ją na balkonie więc nie zabezpieczyłam jej przed nadchodzącą zimą,
przez co jest w stanie opłakanym.

W zeszłym roku na balkonie posadziliśmy zioła.
Był to ukłon w stronę męża, który za kwieciem balkonowym nie przepada.
Po dwu miesiącach nasze ziółka dopadła jakaś zaraza i pomimo ratowania ich preparatami na robaki szlag trafił całą uprawę ;-).
A miały być dodawane do jedzenia...ale po spryskaniu chemicznym syfem to nawet nie próbowałam tego czynić ;-)
W tym roku mimo mężowych sprzeciwów stawiam na kwiaty,
które wniosą do projektu trochę kolorów.

Tak było u mnie w zeszłym roku
Cały post do obejrzenia TUTAJ





W tym roku, zmian wielkich nie będzie ;-).
Chodnik zadomowił się w kuchni planuję więc kupić coś nowego na balkon i dodatkowo położyć płytki z drewna egzotycznego.
Płytki ceramiczne są przyjemne w użytkowaniu tylko w naprawdę ciepłe dni.
A wtedy kiedy jest chłodniej strach wyjść na balkon gołą stopą, bo zimno ;-).
Trochę mnie przeraża wizja cotygodniowego demontażu prowizorycznej podłogi,
ale pozbywać się tego co będzie się zbierać pod płytkami też trzeba.
Mój balkon nie jest duży więc takie zabiegi "pielęgnacyjne" nie powinny zajmować zbyt dużo czasu.

Nadal nie dorobiłam się na balkonie stolika, który jest niezbędny chociaż po to aby odłożyć
na chwilkę książkę lub kubek.
Podjęłam decyzję o zakupie kilku skrzynek na owoce - jedną przykręcimy do widocznej na zdjęciach białej ściany zyskując w ten sposób maleńki wiszący stolik;
drugą ustawię w pobliżu wiklinowej osłony i w tej sposób powstanie piętrowa półka na kwiaty.

Odrobinę zmieni się kolorystyka...skrzynki będą szare i ławeczka też będzie szara.
Nie zrezygnuję jednak z czerni, bo w otoczeniu bieli i zieleni wygląda bardzo dobrze ;-).
Doniczki pozostaną bez zmian.
Natomiast mam już na oku kilka rzeczy, które są absolutnym MUST HAVE na nadchodzącą WIOSNĘ.
Jeśli istnieją tańsze substytuty to  z chęcią bym się o nich dowiedziała ;-),
bo nie ukrywam, że koszt całościowy liftingu przyprawił mnie o zawrót głowy.
A jeszcze jeśli doliczymy cenę roślin i nowe tekstylia to robi się niezła sumka.
Znów pewnie będę musiała "kombinować", żeby obniżyć koszty ;-).


1. Kapibara
2. Ikea
3. Allegro
4. Amazing Decor

Cieszę się na wiosnę i cieszę się na zmiany.
Planuję z wypiekami na twarzy i czuję się jak "ryba w wodzie".
Udanego dnia dla Was.

OLA


SHARE:

23 mar 2015

SPRING IS IN THE AIR

No dobrze i ja uległam.
Do naszego czarno białego salonu wprowadziłam kolor, a właściwie odrobinkę.
Nowa poduszka, taśma washi, kwiaty, wykonane z papieru króliki i jestem gotowa na wiosnę i przy okazji na święta.
Czaruję wnętrze za pomocą sprawdzonych sposobów.




Z taśmy washi wykleiłam na ścianie  wielkanocnego królika origami ( podobnie postąpiłam zimą kiedy potrzebny był mi rogacz na ścianie), który pewnie zniknie zaraz po świętach.
Własnoręcznie wystemplowana poducha - to mój sposób na unikatowe tekstylia .
Kwiaty są zawsze niezastąpionym elementem mojego mieszkania.
A króliki z papieru to z pewnością dekoracja na zrobienie której warto poświęcić
5 minut ;-).
Za mniej niż 15 zł zrobiłam sobie nową poduszkę, kto zagląda tutaj od jakiegoś czasu zna doskonale mój sposób na "ziemniaka".
Za kilkanaście złotych wykonałam ozdoby wielkanocne, a część z nich swobodnie wystarczy na początek wiosny.
 Poszewka i ozdoby są w kolorze dla mnie co najmniej dyskusyjnym.
Różowy !!!
Nic nie poradzę, że tak szalenie spodobał mi się wiosną, 
ale czy moja nim fascynacja potrwa dłużej niż miesiąc??
W tej chwili nie mogę na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie.
Więc jeśli moje uczucie gwałtownie osłabnie
ze względu na poniesione inwestycje
nie będzie szkoda się różowych dekoracji pozbyć.





Zachęcam Was do zrobienia królika razem ze mną ;-).
Do jego wykonania potrzebujemy kartki o boku 20 cm i troszkę cierpliwości, nie zrażajcie się jeśli nie wyjdzie za pierwszym razem ja do swojego miałam trzy "podejścia".
Uśmiałam się wczoraj serdecznie kiedy zobaczyłam post IZY TUTAJ.
To dowód na to, że wszystkie blogerki wnętrzarskie nadają na tych samych falach ;-).
Tak więc możecie zamiast jednego królika zrobić dwa  różne ;-).






 Naszą robótkę zginamy na pół, aż do uzyskania kształtu ze zdjęcia poniżej.



 Ramię, które na rysunku znaczy początek strzałki zaginamy do góry w kierunku wskazanym przez grot.


Zaginamy wzdłuż linii do środka. Czynność powtarzamy po obu stronach królika - w ten sposób powstają uszy.



Według mnie to najtrudniejsza część całego przedsięwzięcia. Wkładamy palce do "kieszonki",
a następnie w sposób pokazany na zdjęciu poniżej wywijany papier do tyłu.


Pilnujemy aby podczas "wywijania"papieru u góry powstał trójkąt - to głowa naszego królika.


Zapomniałam jeszcze o zdjęcia, które ilustruje modelowanie pyszczka...wystarczy jednak zagiąć ostry szpic wystającego trójkąta do środka.


Robimy ogonek - zaginając kawałek konstrukcji w sposób pokazany na zdjęciu.


A oto króliki w całej okazałości.
Ja zrobiłam dwa króliki różnej wielkości, z papierów w podobnych odcieniach ale różnych wzorach.
I w tym przypadku wykorzystałam sprawdzony wcześniej trik.





W Krakowie pierwszy dzień wiosny był ciepły i słoneczny,
wczoraj było zimno i brzydko, dzisiaj znów słońce.
Mamy marzec więc pogodowy misz masz jest jak najbardziej na miejscu.
Z niecierpliwością czekam teraz, żeby pogoda się ustabilizowała 
i żebyśmy wreszcie mogli "uruchomić" nasz dom na wsi.
Udanego tygodnia dla Was.

OLA



 





SHARE:

18 mar 2015

CONCRETE STAR

Betonowe dekoracje chodziły mi po głowie od dawna.
Nie mogłam się jednak zdecydować co z tego betonu wykonać: świecznik?? a może betonową literkę??
Kiedy do moich rąk trafiła gwiazdka od Oli
nie mogłam pozwolić, żeby samotnie stała na półce.
Od samotności wszak fajniejsze jest   towarzystwo.
Pokusiłam się więc o wykonanie podobnej, bo nieco większej gwiazdki właśnie z  betonu.


Koszt materiału mnie rozśmieszył: 6,5 zł w markecie budowlanym za opakowanie pięciokilogramowe.
Na swoją gwiazdkę zużyłam 20 dkg...pozostała znaczna ilość pięciokilogramowej torebki więc już myślę jak ten materiał wykorzystać w inny sposób.
Jakiś czas temu  pracowałam z zaprawą ale taką szybkoschnącą.
W przypadku  zaprawy, która szybko wysycha może i efekt jest natychmiastowy ale trzeba mieć nie lada doświadczenie, żeby osiągnąć pożądany efekt.
Ja zdecydowałam się na zakup zaprawy, która twardnieje w 48 godzin i to był strzał w dziesiątkę.
Mogłam pracować w swoim tempie i przede wszystkim w miarę  precyzyjnie.
Czyli tak jak lubię.
Post nie jest reklamą jednej marki, do swojego projektu wybrałam akurat taką na nie inną zaprawę.
Nie twierdzę, że a jest najlepsza  ale mogę śmiało powiedzieć, że jest całkiem dobra ;-).


Do wykonania gwiazdki potrzebujemy:
-zaprawę betonową
-szpachelkę
- karton do wykonania formy
-taśmę klejącą do wykonania formy


Wykonujemy formę:
Nie miałam żadnej gwiazdkowej formy więc pokusiłam się o samodzielne jej wykonanie.
Najpierw karton oklejamy taśmą, nadaje to kartonowi wodoodporności. Z kartonu wycinamy gwiazdkę, która będzie podstawą naszej formy. Następnie również z oklejonego kartonu wycinamy paski szerokie na około 5 cm( moja gwiazdka po zastygnięciu ma grubość trzech centymetrów) i o około dwa centymetry dłuższe od długości ramienia naszej gwiazdy.
Najpierw kleimy ścianki gwiazdy z zakładką ( dlatego wycinaliśmy boki paski dłuższe od ramienia gwiazdy o około dwa centymetry).
Teraz najtrudniejsza część tworzenia formy klejenie obręczy z podstawą. Muszę przyznać, że troszkę niecenzuralnych słów przy tym padło, bo trzeba to zrobić bardzo dokładnie, tak aby w miejscu łączenia nie pozostała żadna dziura, przez którą zaprawa mogłaby wyciekać.
Przy sklejaniu formy należy pamiętać, żeby oklejone części kartonu były wnętrzem naszej formy ;-).


Kiedy już przez to przebrniemy, możemy zabierać się za przygotowanie zaprawy...jest przepis...ja jednak robiłam na "czuja". Zaprawę nakładałam szpachelką więc musiała być dosyć gęsta. Staramy się dokładnie wypełnić materiałem całą formę. 


Ponieważ moja forma była dość wiotka postanowiłam przewiązać ją sznurkami, które zabezpieczyły projekt przed utratą kształtu ;-).



Potem skończonej pracy nie pozostaje nam nic innego tylko cierpliwie czekać ;-).
Po dwu dniach gwiazdka wygląda tak.


Możemy pozostawiać ją w takiej wersji ja jednak postanowiłam jej brzegi pomalować czarną farbą akrylową. Aby ułatwić sobie pracę część gwiazdki zabezpieczyłam taśmą malarską.



I voila - oto gotowa gwiazda. W pobliżu drewnianej prezentuje się całkiem nieźle.
Według mnie ma tylko jedną wadę, a mianowicie jest strasznie ciężka.
Ja swoją odstawiłam poza zasięg mojego dziewięcioletniego syna.
Dopilnowałam też, żeby stała stabilnie. 
Strach pomyśleć, co by się stało gdyby na kogoś spadła.




Post ten byłby chyba właściwszy w okolicy świąt Bożego Narodzenia, bo przecież gwiazdka to najbardziej pożądany motyw w tym okresie.
U nas jednak gwiazda jest ozdobą całoroczną, 
Dodatkowo  wykonanie tej ozdoby właśnie teraz jest miłą odmianą od wykonywania świątecznych dekoracji.

Udanej środy dla Was i pięknego tygodnia.

OLA

SHARE:

16 mar 2015

EASTER EGGS

Święta coraz bliżej czas więc na świąteczne DIY.
Jak co rok stawiam na dekoracje bardzo naturalne.
Cieszę się z drewnianych jajek, które ułożę wśród tych prawdziwych przepiórczych.
Żongluję tym co posiadam, żeby stworzyć atrakcyjną dla oka aranżację.
Teraz jeszcze w czerni, bieli i brązach ale na święta pojawi się jakiś kolor( i nie będzie to żółty ;-)).
Wiosna blisko więc nawet ja wprowadzam kolory do swojego domu
oczywiście jedynie w akcentach ;-).

Do wykonania dekoracji potrzebujemy:
-drewnianych jajek ( 1 zł za sztukę)
-farby w wybranym kolorze ( u mnie czarna)
-sznurka w wybranym kolorze( u mnie biały i czarny)
-kleju typu magic 
- naturalnych ptasich piórek ( te, które wykorzystałam w aranżacji kosztowały około 2 zł)


Część jajek malujemy na czarno. Odstawiamy do wyschnięcia.


Na gotowe, pomalowane i naturalne jajka naklejamy po dwa piórka; na ciemne jajka nakleiłam jasne piórka i na jasne jajka piórka ciemniejsze.


Po wyschnięciu kleju jajka owijamy kilka razy sznurkiem i wiążemy. Sznurek zabezpieczamy klejem przed przesuwaniem się - ja z tyłu jajeczka zrobiłam kropkę z kleju, która po wyschnięciu jest przezroczysta.



 Połączyłam drewniane jajka z gniazdkiem, które przechowywałam od zeszłego roku i wszystko to umieściłam na  metalowej tacy.
Przed świętami pokażę Wam jaki kolor wprowadziłam w naszym domu na wiosnę i może to być dla Was nie lada zaskoczenie, bo nie będzie to kolor żółty ;-)...będą też jajeczka w kolorze innym niż naturalny i czarny ;-) i z pewnością dużo zieleni ;-).




Moją nową miłością jest pisak do porcelany.
Namalowałam sobie wzór na kubku i z całości jestem bardzo zadowolona.
Z pewnością wykorzystam własnoręcznie ozdobione naczynka w aranżacji wielkanocnej.
Nie z tym wzorem i także z innym kolorem ;-).
Naczynia były myte w zmywarce i wzór pozostał  nienaruszony ;-).



Dziękuję Wam za każde słowo pozostawione pod ostatnim postem.
Dziękuję za wsparcie i zrozumienie.
Odetchnęłam z ulgą, bo wsród nas jest wiele blogujących mam,
które mają podobne dylematy do moich.

Dobrego poniedziałku dla Was.

OLA
SHARE:

10 mar 2015

CONFESSION

Ten, kto bloga prowadzi doskonale wie, że jego "ogarnięcie" pochłania gigantyczną ilość czasu.
Pracuję zawodowo od 9 do 17. Wracam do domu, w którym czeka na mnie stęsknione dziecko. 
Czas dla Franka jest święty - nie mogę z niego zrezygnować i nawet nie chcę.
Lubię te chwile spędzane razem: wspólne odrabianie lekcji, wspólne zabawy, czytanie, przekomarzanie się, wspólne rozmowy o problemach.
Godziny szybko mijają, o 19 jest czas na kolację, potem krótka bajka w telewizji( mogę wtedy odwiedzić inne blogi i czasem nawet udaje mi się zostawić na nich ślad), mycie, ostatnie czytanie w łóżku i po 21 Franek jest u "siebie".
Wtedy jest mój czas.
Ale najczęściej o tej porze jestem już tak zmęczona, 
że gdybym pozwoliła sobie minutę dłużej zagawędzić w przedpokoju najpewniej tam właśnie bym zasnęła.
Ostatnio nawet nie jestem w stanie przeczytać jednego akapitu tekstu, 
bo oczy się kleją i odpływam i właśnie z książką na twarzy znajduje mnie mąż.
(ciągle wierzę, że "Władca Pierścieni" mnie nie pokona;-))

W ciągu tygodnia planuję posty.
Podporządkowuję weekendy prowadzeniu bloga.
Robię zdjęcia, przygotowywuję teksty
Z około 30-50 zdjęć zrobionych do jednego posta wybieram około 10.
Nie jestem zawodowym fotografem - uczę się, 
a każda nauka wymaga czasu. 
Bywa i tak, że aby pogodzić sprzątanie, gotowanie, blogowanie
biegam po domu w amoku: upycham chleb do lodówki, do pralki wlewam szampon
i pomiędzy kolejnymi czynnościami pokrzykuję: "syf, wszędzie syf".
 Zapędziłam się w swoich pasjach i coraz trudniej mi pogodzić życie prywatne
z obecnością w blogosferze. 
Bo chciałabym więcej, doskonalej i bardziej rzetelnie.

Na brak weny nie narzekam, raczej zła jestem czasem na jej nadmiar, 
bo często wystarczy jedno zdjęcie aby zrodziła się we mnie chęć 
na zmianę wystroju całego mieszkania.
Dobrze, że mam Męża, który czasem kiedy za bardzo się zapędzę
zmusza mnie do wyhamowywania, 
odmawia uczestniczenia w kolejnych domowych rewolucjach.
Czasem nie chcę być kobietą.
Nie chcę się szybciej  męczyć i nie mieć siły na przebicie ściany z kuchni do pokoju.
Kolejny mój pomysł nie doczeka się realizacji tylko z powodu posiadanej płci.
Opanowuje mnie złość, która daje mi siłę.
I sama maluję, sama szpachluję, sama szlifuję.
Ręce mam do kolan,  ledwo podnoszę do ust herbatę umęczoną dłonią
ale konsekwentnie działam wbrew wszystkiemu.
I kiedy mąż widząc moją mękę "mięknie" i
proponuje mi pomoc to z satysfakcją wbrew instynktowi samozachowawczemu ją odrzucam.
Bo we mnie jest moc i power i świetnie daję sobie radę
SAMA, SAMA, SAMA.

 Lubię myśleć, że jestem perfekcjonistką.
W rzeczywistości jednak często wypadam z najważniejszych życiowych ról..
Nie daję rady być jednocześnie: matką, żoną i blogerką.
Jeśli jedna dziedzina życia bierze górę inne muszą ucierpieć.
A ja nie chcę, żeby cierpiała Rodzina.
Nie miejcie mi więc za złe, że często znikam.
 Robię to także dla higieny własnego umysłu, 
żeby się nie "wypalić", żeby pisać z pasją, 
a nie z obowiązku.
Z jednej strony blog jest dla mnie stresogenny
(stresuję się, że zawiodę swoich czytelników)
ale wracam tutaj ciągle 
 bo  jest dla mnie też swoistą terapią.
Kiedy chmury przeszłości gromadzą się nad moją głową 
i szczelnie przykrywają całą radość dnia codziennego
tutaj przeganiam swoje demony.
Blog zrodził się z wyniszczającego smutku, 
a z biegiem czasu stał się źródłem uskrzydlającej radości.
 W równym stopniu kocham go i nienawidzę.

Post powstał z potrzeby chwili.
Życzę Wam udanego popołudnia

OLA

I na koniec "odgrzewane" zdjęcie z mojego miejsca na świecie


SHARE:

9 mar 2015

LIVING ROOM

Moje mieszkanie w ciągu dwóch miesięcy przeżyło kilka poważniejszych lub mniej poważnych liftingów. 
W styczniu zaczęliśmy remont w przedpokoju.
Remont polegał na położeniu warstwy gładzi( chociaż fachowiec mówił, że lepiej położyć nowy tynk, bo ściany będą wtedy prostsze - no ale do diaska blok, w którym jest nasze mieszkanie ma 30 lat, więc lekkie nierówności wcale mi nie przeszkadzają) , zabudowanie kilku rurek i malowanie całości oczywiście na biało.
Remont nadal jest w trakcie...chcemy jeszcze coś zrobić z futrynami...najpewniej wymienić lub może pomalować( w swoim życiu zdzierałam starą farbę z futryny dwa razy: pierwszy i ostatni...znaczy wiem jaka to praca i nie dość, że się ma ręce do kolan to i zapachy przy tej czynności są nie najlepsze).
Na początku lutego zabraliśmy się za kuchnię.
Mamy teraz jasną kuchnię w stylu skandynawskim...niektórzy twierdzą, że laboratoryjnym ;-).
Nie przejmujemy się negatywnymi ocenami naszego wnętrza ( a oczywiście takie są) z dwu powodów: mieszkanie jest nasze i tylko nasze; ile ludzi tyle opinii więc nie wszystkim się dogodzi. Ważne dla nas jest to, że z przyjemnością do domu wracamy i uwielbiamy spędzać w nim czas.

Pokój z dumą nazywany salonem to
także nie za duże pomieszczenie. 16 metrów kwadratowych ( 4 na 4 metry), 
a musiało pomieścić kanapę, regał na książki, komodę na wszelkiego rodzaju serwisy porcelanowe( w kuchni nie ma na to miejsca), szafkę pod telewizor, telewizor i sprzęt grający mojego męża oraz stół i 4 krzesła( salon musi pełnić także rolę jadalni)...a i zapomniałabym ponad 30 letnią roślinę.
Dużo to czy mało musicie ocenić sami. 
W każdym razie w kwestii sprzętów grających musiałam iść na ustępstwo, 
bo żeby spełniały swoją rolę muszą być w określony sposób ustawione( nie pytajcie mnie jak, bo się na tym nie znam ;-)) stąd te przecinki między kolejnymi częściami.
Ale mąż też poszedł na ustępstwa( patrz jedna kolumna wciśnięta w róg pokoju ;-)).

Lubię swoje meble...kiedy kilka lat temu decydowaliśmy się na ich wymianę
wiedzieliśmy, że muszą być to meble drewniane.
Drewno ładnie się starzeje i zawsze można je szybko odnowić, 
a poza tym są to z pewnością meble "na lata".
Jeśli chodzi o design wiedziałam, 
że muszą być to meble proste w formie, 
żeby szybko się nie znudziły i żeby ładnie "zagrały" 
z ozdobną lampą.
Zdecydowaliśmy się na meble olejowane, które wbrew obiegowym opiniom niezwykle łatwo utrzymać w czystości...wystarczy przetrzeć wilgotną szmatką ;-),
w każdej chwili można też je odświeżyć i nałożyć nową warstwę oleju.
To, że są to meble z tej samej bajki to jedyna ich "wada"





Sofa pochodzi ze znanej sieciówki.
Odpowiadała nam jej prosta forma i materiał, z którego jest wykonana.
Mamy ją pięć lat i jedyne co mogę jej zarzucić to to, 
że skóra na siedzeniach lekko się wytarła...
za jakiś czas pomyślę zapewne o jakimś zdejmowanym pokrowcu, bo na tle jasnych ścian jasna sofa wygląda trochę mdło ;-)...teraz jednak rzucam na nią trochę graficznych poduszek i źle nie jest.
Część z nich zrobiłam samodzielnie przy pomocy stempla, część ufarbowałam.
Oczywiście regularnie czyszczę sofę preparatem do skóry
ale jeśli pojawiłby się zarzut że trzeba czyścić częściej jasną skórę niż skórę ciemną to napiszę,
że każdą trzeba pielęgnować, bo po jakimś czasie każda jest brudna. 
Wczoraj zdecydowałam się na nowe hasło, a ponieważ czasu miałam niewiele
to w słowie HAPPINESS popełniłam mały błąd
gdy go odkryłam był już wieczór, dlatego pokazuję Wam zdjęcia "z poprawką".





Przy stole widzicie krzesła, o których pisałam TUTAJ.
Chciałabym je wymienić i tak mi się wydaje, że metalowe byłyby najlepsze...w czerni...nadałyby tej części pokoju charakteru.
Za stołem upchnęłam regał ale na tyle udanie aby swobodnie można było dojść do stołu i siedzieć przy nim.



Magda z bloga WNĘTRZA ZEWNĘTRZA zaoszczędziła mi ogromu pracy, bo myślałam żeby książki obłożyć białym papierem i zrobić czarne napisy.
Ale kiedy zobaczyłam na Instagramie jak poukładała książki u siebie
pokusiłam się i ja o kolorystyczne dopasowanie kolejnych pozycji w regale.
Nie wygląda to u mnie tak ładnie jak u niej,
bo książki u mnie mają raczej bardziej stonowane okładki.

Stół mimo tego, że dość masywny nie przytłacza  wnętrza ...to pewnie zasługa jasnego drewna i prostej formy.
W każdym razie spełnia swoją funkcję znakomicie.
Mamy do niego dwie "dostawki",
które wpinamy gdy mają u nas pojawić się goście ;-) przez co wyraźnie zwiększa się powierzchnia
użytkowa stołu.
Na stole kwiaty od męża ale podarowane bez okazji, a nie z powodu  8 marca.




Z nowych rzeczy przybyły w naszym salonie znane i przez wielu lubiane
półki na obrazy.
Mogę teraz do woli eksponować swoje skarby ;-).
Chociaż kiedy je zawiesiliśmy miałam wątpliwości czy kiedykolwiek uda mi się je zapełnić ;-).
Nie da się uniknąć powielania pewnych elementów dekoracyjnych.
To samo znajdziecie u mnie jak i pewnie w wielu polskich mieszkaniach.
Staram się aby nasze mieszkanie było unikalne
ale wprowadzam wyjątkowość we własnoręcznie zrobionych dekoracjach i tekstyliach.




Muszę poświęcić troszkę miejsca kwiatom w naszym otoczeniu.
Osobiście nie bardzo przepadam za kwiatami doniczkowymi.
Po stokroć wolę te cięte.
Wynika to pewnie stąd, że jestem w stanie zasuszyć każdą posiadaną roślinkę...stąd dużo u mnie sukulentów,
które nie wymagają takiej uwagi jak inne gatunki.
Mamy jednak w domu Krotona ponad trzydziestoletniego.
Nikt nie wie  dokładnie ile ma lat,
wiadomo jednak, że więcej niż 30.
W warunkach domowych te rośliny osiągają do metra wysokości, nasz ma 160 cm.
Jest to roślina sadzona rękami zmarłej mamy mojego męża
więc darzona niezwykłym sentymentem.
Szczerze to nawet boję się jej dotknąć ;-).
Nie wiecie nawet ile miesięcy zastanawiałam się co zrobić ze stareńką niezbyt efektowną lub niezwykle nieefektowną doniczką,
w której kroton stoi - strach przesadzać ze względów wiadomych.
Wymyśliłam sobie ostatnio demontowaną tekstylną osłonę, która miała nieco przypominać
kosz tekstylny.
I muszę przyznać, że to był strzał w dziesiątkę, bo osłona jest tania i efektowna i zdejmowalna( w dowolnym momencie można ją wrzucić do pralki wystarczy odpiąć rzepy)
( każdy wie, że ostre słońce szkodzi zdjęciom czego dowód macie poniżej)


Zasłony jak i osłonę uszyła mi moja zdolna Mama.
No ale białe zasłony wydawały mi się troszkę nudne więc uciaprałam je na dole czarną farbą do tkanin. Aby dorzucić do pokoju graficznych wzorów chciałabym wymienić jeszcze abażur.
Nie zdążyłam ;-(.
Na parapecie postanowiłam wyeksponować dekoracje i nie mogę się zdecydować(zupełnie jak pogoda) czy lepiej stawiać na wiosenne czy jeszcze zimowe ;-))



Nie jest to wnętrze typowo skandynawskie ale intensywnie pracuję, żeby takie było.
Być może za kilka lat będę z tego wnętrza całkowicie zadowolona.
Znacie mnie już pewnie na tyle dobrze,
że wiecie, że ja nigdy nie bywam do końca zadowolona;-).
Zazdroszczę innym w mieszkaniach przestrzeni,
ale jeśli takowej nie posiadam nie pozostaje mi nic innego jak oswoić to co mam.

Dobrego poniedziałku dla Was i wspaniałego tygodnia.
Nie wiem czy uda mi się w tym tygodniu zamieścić jeszcze jakiś post,
mam jednak nadzieję, że dzisiejsza ilość zdjęć jakoś zrekompensuje Wam moją nieobecność.
W tym tygodniu czeka mnie duży smutek i duża radość,
a w moim przypadku to oznacza morze łez,
bo podobnie na te skrajne uczucia reaguję.

OLA

SHARE:
© O Zebrze - blog lifestylowy - wnętrza, inspiracje, DIY. All rights reserved.
BLOGGER TEMPLATE DESIGNED BY pipdig