29 kwi 2015

COLOUR OF MY VILLAGE HOUSE

Kiedy sięgam pamięcią do przeszłości
(nie tej odległej związanej z mym dzieciństwem ale tej znacznie bliższej)
to wstydzę się tego, że  nie lubiłam naszej Chatki.

Unikałam wyjazdów na wieś jak ognia, bywały okresy ( nawet wiosną i latem) kiedy przez kilkanaście tygodni z rzędu dom stał pusty.
 Nudziło mnie siedzenie na łonie przyrody,
drażniły  stare pilśniowe meble,
męczyło spanie na siennikach,
a myszy i pająki napawały lękiem.
Nie jestem w stanie dokładnie umiejscowić w czasie kiedy zaszła zmiana "w sposobie mojego widzenia".
Wydaje mi się, że Franek miał nie więcej niż trzy lata i nie musiałam skupiać się tylko i wyłącznie na nim.
Pamiętam jednak, że siedziałam na leżaku i przeżywałam kolejny "nudny" weekend.
Wtedy w głowie zrodziła się myśl
żeby zrobić przed domem, na skarpie skalniak.
Miejsce, które wybrałam było obrazem nędzy i rozpaczy.
Poprzerastane rozchodnikami, zagłuszone perzem, bez ładu i składu. 
Prace przygotowawcze, które zajęły mi kilka dobrych weekendów sprawiły, 
że poczułam się zjednoczona  z ziemią, 
dostrzegłam cel, który muszę zrealizować za wszelką cenę.
Skalniak okupiłam pęcherzami na dłoniach i przemieszczeniem dysku.
A kiedy z trudem przewracałam się na łóżku to
uśmiech nie schodził z mej twarzy, bo czułam, 
że ja i MIEJSCE możemy się jeszcze polubić.

Blisko dwa lata pielęgnowałam mój fragment ziemi:
wyrywałam chwasty, podlewałam, nawoziłam.
Trud włożony w pielęgnację się opłacił.
Rośliny pięknie się porozrastały i cieszą nasze oczy.
Szczególnie lawendy, które w okresie kwitnienia sięgają do pasa i oszałamiająco pachną.

Dom polubiłam wkrótce po zrealizowaniu celu pierwszego.
Z dnia na dzień, z minuty na minutę.
Siedziałam w fotelu, leniwie sącząc herbatę i patrzyłam na obraz przedstawiający 
babcię mojego męża w letniej sukience.
Czułam spokój, radość i szczęście,
Wyobraziłam sobie letni poranek i dom skąpany w promieniach słonecznych.




Dzięki rodzinnej pamiątce  zrodziło się marzenie.
O domku z: białymi ścianami, dużą ilością drewna, meblami ratowanymi od zniszczenia, 
z dodatkami we wszystkich odcieniach niebieskiego.
Niebieski to nie tylko kolor sukienki na obrazie to przede wszystkim wiosenne kwiaty rosnące w otoczeniu Chatki - .
szafirki i niezapominajki.
Od kilku lat konsekwentnie dążę do realizacji największego mojego marzenia.
Nie wiem czy mam łatwiej czy trudniej niż wszyscy, którzy o domku na wsi marzę.
Nie wiem czy ciężej zaczynać od zera ( pustej działki) czy remontować stary dom krok po kroku.
W ciągu kilku lat pomalowałam kilometry ścian i sufitów, przeszlifowałam gigantyczną ilość drewnianych powierzchni, nawciągałam w płuca sama nie wiem ile chemii  ściągającej stare powłoki, nie wspominam nawet o ilości wyrzuconych śmieci i wyszorowanych podłóg ;-).
Realizacja marzenia w naszym przypadku wiąże się z wielką pracą.
Wszystko robimy samodzielnie.
To ciągłe wizyty w marketach budowlanych i wykrzesywanie z siebie, po tygodniu pracy zawodowej sił na pracę fizyczną.
To przez dwie trzecie roku życie na dwa domy
Nie sposób, któregoś nie zaniedbać.
Kiedy na wsi wychodzimy na prostą,
wracamy do domu gdzie na meblach zalega kilkumilimetrowa warstwa kurzu,
a sterty prania piętrzą się na krzesłach.
Wiosna, lato, jesień to czas harówki i zabawy w ganianego z czasem.

A na wsi cóż "zapierdziel" mamy.
Działka usytuowana na górce, dosyć nierówna, 30 arów.
Żeby ją skosić trzeba się nieźle natrudzić.
Traktorek odpada ze względu na nachylenie terenu,
tylko koparka spalinowa dobrej jakości daje radę.
Nie działa jednak samodzielnie.
Wybierzcie sami co lepsze: pchać pod górkę 70 kilogramów czy zapobiegać stoczeniu się 70 kilogramów ze skarpy.
Skoszenie naszej działki zajmuje nam z malutkimi przerwami na odpoczynek około czterech godzin.
Kiedy lato w pełni kosić trzeba co tydzień.

A prace około domowe to nie tylko koszenie trawy.
Oceniam, że aktualnie jesteśmy w połowie drogi do posiadania naszego wymarzonego wiejskiego domku.
Tyle za nami, a przed nami jeszcze więcej.
Staram się nie myśleć ile zostało nam do zrobienia, 
zawsze patrzę na to co już osiągnęliśmy i rozpiera mnie duma.
Nie mam zdjęć Chatki przez zmianami ale zapewniam Was
że zmiany są gigantyczne.

Pewnie można by było zrobić wszystko szybciej.
W momencie realizacji jakiegoś projektu  daje o sobie znać moje umiłowanie  dokładności.
Wszystkie odnawiane meble muszę zostać pozbawione starych powłok,
odrobaczone, naprawione, na nowo pomalowane.
Często wymieniam okucia, bo nic mnie tak nie wkurza jak opadające drzwiczki czy rozklekotana szuflada.
Odnowienie kredensu zajęło mi prawie 5 miesięcy ( praca w weekendy; w sobotę i niedzielę -od rana do wieczora) - koszt napraw znacznie przekroczył cenę  nowego ;-).
Pisałam o nim TUTAJ
Metamorfoza skrzyni blisko dwa miesiące...za pieniądze wpakowane w jej odnowienie
mogłabym nabyć swobodnie nową ;-).
O skrzyni przeczytacie TUTAJ.
Nie przeliczam na pieniądze godzin spędzonych na dłubaniu gdybym to robiła z pewnością nigdy nie podjęłabym się odnowienia jakiegokolwiek mebla. Satysfakcja jest w tym przypadku moim pracodawcą, a ona jak wiadomo pieniędzmi nie płaci;-).
Ale to uczucie kiedy patrzysz na efekty swej pracy BEZCENNE
i świadomość, że dałeś rzeczy drugie życie COŚ GENIALNEGO.

Teraz także pracuję nad nowym projektem w Chatce. Pokazywałam już gałeczki, czas pokazać kosz, który kupiłam w Tkmaxx. Pracy przy projekcie nie jest zbyt dużo ale
jeśli na tapecie są pilniejsze rzeczy co zrobienia to ciężko znaleźć czas na "przyjemności".
Bo meblowanie Chatki to sama przyjemność ;-).

 

Za kilka dni maj i długi weekend, który spędzimy w naszym domku.
Cieszę się na wyjazd, na czas spędzony w Chatce.
Cieszę się na pracę i na chwilki wytchnienia.
Cieszę się, bo to miejsce jest tak inne od tego co mamy w mieście.
Cieszę się na wolność...zaraz po przyjeździe  wskoczę w wiejską stylówkę-
podarte jeansy i zbyt dużą bluzę- i zacznę pracować nad realizacją marzenia.
Bez pracy nie ma efektów.


Taki widok zastaliśmy w miniony weekend przed domem.
Fiołki przekwitły ale teraz mamy...
No właśnie co ??
Niech mnie ktoś oświeci ;-)


Udanej środy dla Was.

OLA

SHARE:

27 kwi 2015

MY NESTING DOLLS

Dwa tygodnie.
Tyle czasu minęło od mojego  ostatniego posta.
Nie będę nawet starała się usprawiedliwić mojej nieobecności.
Nie chorowałam - prócz bolącego kręgosłupa, który znacznie utrudnia mi robienie zdjęć 
cieszyłam się dobrym zdrowiem.
Czasu miałam też tyle co zawsze...czyli nie za wiele ale jednak  gdybym tylko chciała mogłabym wykroić odrobinę  do odkurzenia blogowych półek.
Przedłożyłam dziecko pierwsze ( Franek) nad dziecko drugie ( blog) ;-), odpoczywałam, leniuchowałam i korzystałam z życia.
Jest mi z tym wspaniale i nie mam najmniejszych wyrzutów sumienia.
Może dlatego, że to pierwszy raz od wielu miesięcy kiedy robiłam coś dla siebie.
A ponieważ tak mało mnie tutaj to chciałabym Wam podziękować
za to, że mnie odwiedzacie i pozostawiacie ślad po sobie, za maile pełne troski i 
wszelkie dowody Waszej sympatii.

W robieniu czegoś dla siebie zawarłam robienie czegoś dla domu.
Udało mi się posprzątać rzetelnie każdy kąt, 
zajrzeć w każdą dziurę, którą dotychczas omijałam wzrokiem, 
zrealizować pomysły, które od dawna chodziły mi po głowie.

Na pierwszy ogień poszły matrioszki.
Zawsze chciałam takie od Sketch Inc. .
Marzyły mi się czarno białe sztuki.
Sezon chatkowy mamy już otwarty, a każdy rok to kolejne remonty w naszym letnim domu - 
staram się ograniczać więc wydatki na "pierdoły", a zdecydowanie matrioszki można do takowych zaliczyć.
"Potrzeba matką wynalazku" więc skoro była potrzeba to za ułamek wartości tych 
oryginalnych powstały moje matrioszki.


Nie będę Wam szczegółowo opisywać jak je zrobiłam.
Do wykonania podobnych wystarczą Wam farby w wybranych kolorach ( u mnie czarna i biała);
taśma malarska i drewniana baza do decoupage( ja swoją kupiłam w Empiku ale widziałam podobną na Allegro).

Tak baza wygląda zanim zaczniemy ją dowolnie zdobić.


Tak w trakcie malowania ;-)


A tak tuż przed nałożeniem farby czarnej. Spostrzegawczy człek zauważy, że wzór na poszczególnych matrioszkach przed malowaniem jest nieco inny niż na tych po malowaniu. Nic nie poradzę na to, że górę czasem bierze moje niezdecydowanie i kilka razy w trakcie pracy zmieniam koncepcję ;-)


Tak moje twory prezentują się na komodzie w salonie. 
Podoba mi się to nagromadzenie starych i nowych rzeczy i mnóstwa graficznych wzorów.
Ponieważ zegar ma tam swoje stałe miejsce staram  się całość aranżacji unowocześniać
wprowadzając moje wzory i kolory.
Nielubiany wazon zyskał nowy look dzięki graficznej tkaninie, a plakat od LEMON DUCKY
pięknie dopełnił całość.



Udanego poniedziałku dla Was.
Za oknem wiosna w pełni więc MUSI być dzisiaj okej ;-)

OLA


SHARE:

13 kwi 2015

HOMECOMING

Sezon uważam za otwarty.
Czekałam na to niemal pół roku i wreszcie udało nam się zawitać w naszym letnim domu.
Kiedy tylko dojechaliśmy na miejsce od razu pomyślałam:
"Alpy! Ach! Tu się oddycha! W końcu czuję, że jestem wolny!";-).
I chociaż willi brak to na  brak wolności nie można tutaj narzekać. 
Mimo, że to nie Szwajcaria to powietrze jest całkiem inne niż to w Krakowie.
Lokalizacja domu na końcu wsi, na mało uczęszczanej drodze, pod lasem zdecydowanie ma swoje dobre strony.
Wszystko pachnie intensywniej nietłumione oparami benzyny.
Chłonę wzrokiem gigantyczne ilości fiołków, co roku jest ich więcej.
A w zasadzie chłonę je całą sobą.
Ich zapach "atakuje" mnie z każdej strony.
Dziecko biega po działce jak oszalałe i samo nie wie czym się nacieszyć najpierw.
Od razu widać, że wiejska wiosna ma opóźnienie. 
Jakieś dwa tygodnie w stosunku do wiosny miejskiej.
Żonkile dopiero zabierają się za kwitnienie, na tulipany przyjdzie jeszcze poczekać, 
nieśmiało wyglądają z ziemi niezapominajki. 


Jadąc do Chatki, 
najbardziej się bałam, że nie odwiedzi nas kociszon Wacław.
Franek byłby bardzo zawiedziony. 
Kiedy jednak podjeżdżamy pod dom...podbiega do nas czarno biały zwierzak, wita nas mruczeniem i ocieraniem się o nogi.
Niesamowite...nie widział nas prawie pół roku, a nadal nas pamięta
Kiedy tylko zobaczył Franka przewraca się na plecy i pozwala aby ten go swobodnie pieszczoszył.
A w niedzielę na wycieraczce przed drzwiami znajdujemy koci dar: zabitą myszkę.

W domu bardzo zimno.
Szybko otwieramy okna, żeby wyrzucić zimę z domu.
Całe szczęście, że na zewnątrz jest tak ciepło, 
że Franek może spędzić calutki dzień na zewnątrz, 
co też czyni bez najmniejszego protestu.
Kiedy powietrze nieco się złamie, zaczynamy grzać w trzech piecach kaflowych
nie ma co jednak liczyć, że w domu zrobi się cieplej w kilka chwil.
Na odczuwalną zmianę trzeba będzie poczekać kilka godzin. 
Już w południe staje się jasne, 
że będziemy spać "na kupie".

Mam takie zwyczaj, że każdego roku po przyjeździe do Chatki
sprzątam stare kąty po zimie.
Wymiatam pajęczyny, ścieram kurze, wietrzę pościele.
W tym roku pierwszy raz od dziesięciu lat
myszy dały nam we znaki. 
Do wywalenia są dwie kołdry, trzy poduszki, narzuta.
Do wyprania praktycznie wszystko co było na wierzchu.
Całe szczęście, że w minionym roku zdążyłam 
odnowić skrzynię posagową, 
bo nie mielibyśmy się czym przykryć.
Rzeczy w skrzyni są nietknięte i ratują nas w nocy przed zimnem. 
Mysia działalność ma i swoje dobre strony:
muszę kupić nowe tekstylia ;-). 

Do domu przynoszę fiołki, kwitnącego derenia 
i z tego co zostało 
przygotowuję małą aranżację, 
żeby było w tych pierwszych dniach w Chatce przyjemnie jak zawsze.
Dzielę się z Wami babcinymi klimatami ;-).






 
Złość na myszy przechodzi mi wieczorem.
Ze względu na temperaturę w domu
łóżko Franka wnosimy do naszej sypialni, 
dosuwamy do naszego łóżka
co jest dla niego nie lada atrakcją.

A w nocy ciąg  atrakcji ;-).
W. wydaje się, że myszka przebiega po jego śpiworze.
Po zapaleniu światła okazuje się, że to Franek przełożył rękę na nasze łóżko.
Już mam zgasić lampkę ale wtedy z kolei ja biorę wiszący kabel za gryzonia, 
zrzucam lampkę z krzykiem :AAAAA.
A gdy widzę swoją pomyłkę wybucham śmiechem i 
nie mogę się uspokoić przez dłuższy czas.
A Franek w tym czasie...ŚPI.
Jak ja mu zazdroszczę tego mocnego snu.

Niedziela mija szybciutko.
Zdecydowanie zbyt szybko.
Przyznam szczerze, że nie zdążyłam się nacieszyć spotkaniem
ze starym przyjacielem - naszym letnim domem,
a ponieważ z roku na rok coraz bardziej go lubię
czuję się nieswojo kiedy muszę go zostawić nawet na kilka dni.

Dzieci mają kapitalną logikę.
Franek szybciutko wymyślił rozwiązanie dla mojej zgryzoty.
"Mama przeprowadzamy się na wieś, 
ty będziesz  hodować kwiaty, 
tata jeszcze nie wiem co będzie robił, 
ale ja rzucam szkołę"
On także nie chce wracać do domu.
Myślę, że kiedy dorośnie będzie z radością wspominał 
dni spędzone w Chatce.


 A następnym razem kiedy pojedziemy do Chatki czeka mnie mały projekt, 
w którym wykorzystam nowe gałki.
Nie zdążyłam zrealizować tego pomysłu ubiegłej jesieni 
ale przecież co się odwlecze...;-).



A już zupełnie na koniec fiołki w ich środowisku naturalnym. 
Wspaniałego dnia dla Was i udanego tygodnia.

OLA




SHARE:

9 kwi 2015

CHANGES, CHANGES

Kiedy weszłam ostatnio do pokoju dziecka doznałam olśnienia.
Znacie pewnie to uczucie kiedy umysł podpowiada jakiś obraz i zaraz jesteście przekonani,
że to co zobaczyliście w swojej wyobraźni jest jedynym słusznym kierunkiem zmian.
Zobaczyłam w wyobraźni szarą antresolę.
Czeka nas więc malowanko.
Zobaczyłam drewniane skrzynki zamiast obecnych półek.
Czeka nas więc budowa regału ze skrzynek.
(Myślę o skrzynkach nowych, szlifowanych co zdecydowanie ułatwi mi pracę ;-)).
Zobaczyłam zmianę szarości na ścianie na ... inną szarość.
Może Was zdziwi ostatni punkt zmian ale obecny szary ma odcień nieco fioletowy, 
kolor zupełnie dla mnie nieakceptowalny ;-).
Pisząc NAS mam na myśli siebie.
To ja pomaluję łóżko, to ja zrobię regał, to ja przemaluję ścianę.
Nie dlatego, że mąż nie potrafi tylko dlatego,
że ja to bardzo lubię.
Lubię zmęczenie, pot, łzy i satysfakcję
z dobrze wykonanego zadania.
Nie będę się spieszyć,
bo już za kilka dni być może uda nam się wyjechać do  Chatki
i wtedy będę Was raczyć postami z niej właśnie.
A ponieważ tam jest naprawdę duużo do zrobienia
to i postów remontowych może być sporo.

Tymczasem jednak w oczekiwaniu na większe zmiany
w pokoju mojego dziecka pojawiła się półeczka, 
którą zobaczyłam w wiosennej ofercie Tigera.
Kształt idealny, kolor bardzo mi odpowiadający, 
a cena niezwykle zachęcająca (30 zł).
Nie ma tego sklepu w Krakowie
nad czym bardzo ubolewam.
Mam za to wiernych czytelników
i blogowe koleżanki.
Przy pomocy pośredników stałam się wiec właścicielką ostatniej żółtej półeczki ;-).
Beatko( odpowiednia Beatka wie, że to o niej mowa) bardzo dziękuję.




Do trójkątnej pościeli dokupiłam poduszkę gwiazdkę, 
która z miejsca stała się ulubioną poduszką Franka.
A ponieważ trafiła do nas w czasie jego choroby
radość z niej była nie podwójna nawet, a potrójna.
Jeśli macie chrapkę na podobną gwiazdkę zapraszam do SABINY...TUTAJ.





Wspaniałego czwarku dla Was i miłego końca tygodnia.

OLA

SHARE:

7 kwi 2015

HAND PAINTED PORCELAIN

Dziękuję Wam za życzenia pozostawione pod poprzednim postem.
Doceniam każde słowo ponieważ nie udało mi się pozostawić na  blogach, które lubię i odwiedzam żadnych życzeń. 
Pokonała mnie przedświąteczna bieganina i zmęczenie, które pod koniec tygodnia solidnie dawało w kość.
Sobota upłynęła pod znakiem święcenie i sprzątania( niestety w tygodniu  nie byłam w stanie wykroić  na to zajęcie zbyt wiele czasu i na sobotę zostało parę rzeczy do zrobienia).

W sobotę także malowaliśmy z Frankiem porcelanę. 
Jeśli nie macie pomysłu na kreatywną zabawę z Waszym dzieckiem, 
kiedy każda gra nudzi, a zabawa po raz n-ty klockami nie jest już taka atrakcyjna
polecam ten sposób spędzania wolnego czasu.



Kilka dni wcześniej zakupiłam w IKEA prostą, biała porcelanę : dwa kubeczki ( mniejszy dla Franka, większy dla mnie) i dwa talerzyki. Pisaki do porcelany mamy z firmy Nerchau...bardzo żałuję, że tylko trzy kolory. O ile ja lubię wzory monochromatyczne wyraźnie mojemu synkowi brakowało kilku barw w czasie tworzenia.



Pisaki są nietoksyczne, wodne i po utrwaleniu w piekarniku w 160 stopniach naczynia nadają się do mycia w zmywarce.
(PRZETESTOWALIŚMY).
Malowanie na samej porcelanie jest dość trudne - zwłaszcza na zaokrąglonej powierzchni kubka, 
dlatego jeśli planujecie podobną zabawę z dziećmi wybierzcie talerzyki.
Franek był zachwycony - uwierzcie to najlepsza rekomendacja.
To także doskonały pomysł na spersonifikowany prezent dla kogoś bliskiego: dla taty, dziadka, babci, cioci czy wujka.

Franek namalował sobie kotka, bo jest wielkim miłośnikiem tych zwierząt.
Sportretował Wacława, którego już wkrótce odwiedzimy na naszej wsi.
Jak już wcześniej wspominałam pomalowanie kubka jest dość kłopotliwe ( szczególnie dla dzieci) dlatego też zostałam przez niego poproszona o stworzenie kubka " do kompletu".
Komplet w pojęciu Frania oznacza, że na kubku też musi być kot ;-). 
Dla siebie wybrałam prosty wzór dwu trójkątów. 



Kiedy w niedzielę mieliśmy uroczysty podwieczorek i używaliśmy własnoręcznie zrobionej "zastawy" uśmiech nie schodził z twarzy Franka.
A kiedy wieczorem przybyli do nas  goście  z dumą prezentował swój rysunek na porcelanie -  całkiem udany zresztą ;-).
Franek nie lubi rysować, nie pisze zbyt ładnie, szybko się zniechęca i brak mu cierpliwości.
Dlatego kiedy udaje mi się przekonać go do stworzenia jakiegoś malowidła 
długo go chwalę, mówię, że wyszło mu świetnie, że jestem z niego dumna i , że sam powinien 
być z siebie dumny, bo świetnie sobie poradził z rysunkiem. 
I wcale nie muszę ubarwiać, bo radzi sobie rzeczywiście doskonale 
tylko trochę brak mu wiary we własne siły.
A ja chciałabym jego wiarę budować i umocnić.


 Wspaniale było spędzić te kilka dni w rodzinnym gronie. 
Odpocząć, zwolnić, odzyskać równowagę i wrócić do normalności.
Znikają już u mnie ozdoby świąteczne ustępując miejsca tym stricte wiosennym.
Zgaszony róż chowam do szuflady...nie przetrwał u mnie zbyt długo. 
Oczywiście wracam do żółci ;-).


 A na koniec ostatnie "pozowane" zdjęcie Franka z nowym kubkiem.
Ja do Syna ( po dwudziestym nieudanym ujęciu - a to mina skwaszona, a to wytrzeszcz oczu, a to w ostatniej chwili jakiś niekontrolowany ruch): " Franek, Franek jakie z  Ciebie słaby model...nie umiesz pozować"
Franek do mnie: " Mamo ale ja modelem nigdy nie zamierzałem być tylko rycerzem Jedi" ;-)

Udanego dnia dla Was i wspaniałego tygodnia ;-)

OLA


SHARE:

3 kwi 2015

EASTER !!!

Kocham swoje dziecko najbardziej na świecie.
 Mówię o nim "Wariot".
 Nikt tak jak on nie potrafi trafić w pointę, rozśmieszyć, 
przegnać smutków jednym słowem. 
Kiedy byłam mała właziłam swemu tacie na kolana i czasem kiedy "opędzał" się przede mną jak przed muchą jak mucha bywałam dokuczliwa. Posadził mnie na wersalce obok siebie to gramoliłam się znów na jego ciało: nieważne czy nogę, czy rękę, czy plecy, a nawet czasem głowie nie przepuściłam.
Byłam uparta i radosna.
Widzę podobieństwo między sobą sprzed lat i moim synem teraz i myślę sobie, 
że geny to wspaniała rzecz ;-).
I chociaż jest bardzo niepokorny, energiczny
i czasem z trudem za nim nadążam
cieszę się, że trafiła mi się taka "perełka".

Kiedyś moja znajoma powiedziała: "Franek zawsze uśmiechnięty...zupełnie jak Ty"
Z jego uśmiechu jestem naprawdę dumna. 
Nie dlatego, że czyni go on podobnym do mnie
ale dlatego, że jest dowodem na szczęśliwe dzieciństwo.
A odkąd zostałam mamą szczęśliwe dzieciństwo mojego dziecka 
to był dla mnie priorytet.
Zaraz obok wychowania syna na dobrego, wrażliwego człowieka.
Oby ten uśmiech nie schodził mu z twarzy przez całe życie.
Nic jednak nie dzieje się bez starań i nie zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 
Trzeba z dzieckiem stale pracować i co najważniejsze mieć dla niego CZAS.
Trzeba też  tłumaczyć, tłumaczyć i jeszcze raz tłumaczyć.
I nie poddawać się kiedy ponosimy porażkę.
 CZAS jest kluczem dla dobrych relacji nie tylko rodzica z dzieckiem ale także rodzinnych.

Ostatnie dwa tygodnie trochę chorowaliśmy. 
Prawdę powiedziawszy nadal nie jesteśmy zdrowi.
Na półkę trzeba było odłożyć moje balkonowe plany.
Ale nawet choroba ma swoje dobre strony.
Pozwala utwierdzić się w przekonaniu , że podążasz we właściwym kierunku,
a Twoje starania nie są bezowocne 
i, że masz u boku małego, wartościowego człowieka.

Nie zamierzam zmieniać tematyki bloga na parentingową.
Chciałabym tylko nie tak dosłownie
życzyć Wam zdrowych świąt,
a przede wszystkim 
abyście znaleźli w świątecznej gonitwie czas dla swoich najbliższych.
Ślę Wam zeszłoroczny żółto biały kadr świąteczny.


Mam nadzieję, że już w przyszłym tygodniu będę mogła wrócić do "normalnego" blogowania.

OLA

SHARE:
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
© O Zebrze - blog lifestylowy - wnętrza, inspiracje, DIY. All rights reserved.
BLOGGER TEMPLATE DESIGNED BY pipdig