12 gru 2016

SARNIE MOTYWY W POKOJU DZIECKA

Kiedy tylko ściągam z kalendarza ostatnią listopadową kartkę zaczynam myśleć o dekoracjach zimowych. Nie ma tak naprawdę znaczenia, że zima rozgości się u nas za kilka tygodni. Lubię ten grudniowy czas...wszystko płynie jakby wolniej, śnieżek prószy, a ja biegam radosna po domu. W tle leci płyta Metal Xmas, a ostra wersja "Run Run Rudolph" w wykonaniu Motorhead jest wszystkim czego tak naprawdę w grudniu potrzebuję.

Dzisiaj zapraszam Was do pokoju dziecka, w którym rozgościły się jesienno zimowe dekoracje.
Sarenka to ogólnie bardzo wdzięczne zwierzątko ale my darzymy je szczególnym sentymentem, nie tylko ze względu na panującą na ten motyw modę.
 Znacie taką grę: "Krowa za tysiąc"?? To nasz sposób na ćwiczenie spostrzegawczości i na nudę w czasie podróży. W czasie jazdy naszym zadaniem jest wypatrywać zwierzęta, którym przypisujemy odpowiednie wartości liczbowe. W miarę oddalania się od miasta na polach, pod lasami można zobaczyć mnóstwo saren, a dostrzeżenie sarny oznacza, że "zdobywa się" zwierze najlepiej punktowane.Nic więc dziwnego, że oboje z Synem podróż spędzamy z nosami przyklejonymi do szyby, wszak zdrową rywalizację lubi każdy.
Mąż z trosce o nasze bezpieczeństwo został z zabawy wyłączony.


SHARE:

2 gru 2016

BAŁWAN, BAŁWANOWI NIE RÓWNY ;-) DIY

Nie zadaję się z bałwanami. Z tym typem ludzi, którzy potrafią spieprzyć mój humor koncertowo...swoim zachowaniem, podejściem do życia i "dobrymi" radami. Unikam ich jak ognia, bo mam dość własnych problemów, żeby użerać się z nadgorliwymi trolami. W grudniu moje serce jednak mięknie. Straszny bałwan staje się uroczym bałwankiem, którego witam w moim domu z otwartymi rękoma. Odbieram mu głos i wieszam  za główkę na choince mszcząć się tym samym na całej bałwaniej nacji...za strach, za  głupie słowa i za "szczerość" podszytą warstwą jadu. Nie możesz sobie poradzić z człowiekiem to go sobie zwizualizuj w choinkowej ozdobie. A więc witajcie bałwanki ...nadałam Wam przyjemny wyraz twarzy, inny niż ten, który serwujecie mi na co dzień...w takiej wersji mogłabym Was nawet polubić.

SHARE:

30 lis 2016

KALENDARZ ADWENTOWY NA DRABINIE

W blogosferze zaroiło się od kalendarzy adwentowych. Sypnęło nimi  obficie, jak w poniedziałek śniegiem  z warstwowej chmury. Bardzo mnie cieszy różnorodność, którą widzę na blogach: kalendarze na wieszakach, na gałązkach, na tablicach, kalendarze domki...to oznacza, że każdemu podoba się co innego więc  możemy inspirować nie tylko czytelników ale i siebie nawzajem. W przyszłym roku z pewnością skorzystam z jakiegoś patentu pokazanego przez jedną z moich blogowych koleżanek.
Kalendarz adwentowy robię od lat pięciu i w tym roku długo się zastanawiałam czy powinnam robić raz kolejny. Dziecko moje to już wszak mały mężczyzna.
Błagalny wzrok Franka, kiedy pytał czy w tym roku też przygotuję mu niespodzianki przekonał mnie, że  całe te moje starania mają sens. Może za jakiś czas, kiedy Franek dorośnie będzie opowiadał swoim dzieciom o tej naszej tradycji, tak jak ja opowiadam mu o ozdobach na choinkę, które robiłyśmy wspólnie z babcią. 

naturalny kalendarz

SHARE:

28 lis 2016

Upominki do kalendarza adwentowego dla dziesięciolatka

Kiedy po raz pierwszy robiłam dla swojego syna kalendarz adwentowy miałam niemały problem, z tym co włożyć do środka. Nie byłam zupełnie pomysłu jaką pójść drogą więc wtedy skończyło się na cukierkach i czekoladkach poupychanych w małych paczuszkach. Pomysł średnio trafiony, zważywszy na fakt, że Franek za słodyczami nie przepada. Rok później  do słodyczy dołączyły zadania na prawie każdy dzień Adwentu...a w dwa lata później drobne zabawki - figurki LEGO, którego Franek jest fanem. Jakie przyjemności skrywają paczuszki w tym roku?? Mogę Wam szczegółowo napisać, bo mój Syn nie czyta mojego bloga, w przeciwieństwie do innych członków mojej rodziny, których teraz serdecznie pozdrawiam. 

Poniższe zdjęcie zdradza paletę tegorocznego kalendarza adwentowego ale nie wygląd całości ;-). Mam nadzieję, że zachęci Was ono do dalszego czytania.

co do kalendarza
SHARE:

25 lis 2016

TAGI DO KALENDARZA ADWENTOWEGO - DIY

Od kilku lat cyferki do kalendarza adwentowego wyszukuję w sieci.  Korzystam z darmowych, dostępnych plików graficznych, drukuję je  i wycinam. W tym roku postanowiłam do sprawy podejść nieco bardziej ambitnie i wykonać marki samodzielnie. Tak dla równowagi, bo przy pakowaniu niespodzianek adwentowych  skorzystam z gotowego papieru.
Przy okazji tworzenia zawieszek adwentowych udało nam nakłonić Synka do Twórczej zabawy i w tej sposób  kilka innych ozdób, o których napiszę w dogodnym terminie ( patrz bliżej świąt).

numerki

SHARE:

22 lis 2016

PROSTE PATENTY - JAK ODMIENIĆ WNETRZE JESIENIĄ??

Powoli zaczynam ogarniać mieszkanie, które przez remontowe ostatnie trzy miesiące i weekendy spędzane w domu na wsi, nie wygląda zbyt dobrze. Półki porosły kurzem, a większość zielonego pokojowego kwiecia zamieniła się w sterczące suche badylki. Nawet po sukulentach z pielęgnacją, których nie miałam nigdy problemu, widać, że nie darzyłam ich ostatnio wielką atencją.
Odgruzowuje kolejne pomieszczenia i zbieram rzeczy na kolejną już blogową wyprzedaż. 
Muszę odchudzić pomieszczenia, bo ilość rzeczy, którą mam aktualnie na "stanie" wprawia mnie w lekką konsternację, a zaraz potem  w podziw dla własnych zbieraczych możliwości. W jaki sposób byłam w stanie, w ciągu kilku lat, skitrać tyle rzeczy w małym mieszkaniu?? WOW!!!
Nie skupiam się w tym roku na wyszukanych jesiennych dekoracjach, bo po pierwsze walczę z nałogowym zbieractwem, a po drugie  najzwyczajniej na świecie mi się nie chce...dopadł mnie leń i chyba też ...jesienna deprecha. Poczucie własnej wartości w skali o 1 do 10 chyba 0, poziom niechęci do prac wszelkich według tejże skali 2. Jeśli macie tak samo to przybijmy sobie "piątkę". 
Moje mieszkaniowe, jesienne dekoracje są miłą odskocznią od tych, które wprowadzam  w Chatce. 
Oszczędność formy i wzorów - na to stawiam. 
Uwielbiam proste patenty, które sprawdzają się niezależnie od pory roku.

dekoracje, jesień w domu

SHARE:

7 lis 2016

OSTATNI WEEKEND W CHATCE - SWEET VILLAGE

Było zimno, naprawdę zimno. W Chatce nie byliśmy od dwóch tygodni więc stare mury zdążyły się już nieźle wyziębić.  Siedem stopni przez kilka godzin...polary i kalesony wskazane. 
To był nasz ostatni weekend na wsi tego roku, zobaczymy się z domem dopiero w kwietniu.
W odróżnieniu od  odległych lat, kiedy  przeżywałam w tym okresie wielką radość - smutno mi. Mieszkanie w starych murach już nie jest przykrym obowiązkiem, nie czekam z utęsknieniem na koniec lata i nie wynajduję sobie coraz to nowych powodów by tylko nie wyjeżdżać z Krakowa. 
Czuję się związana z miejscem, włożyłam w dom nie tylko pieniądze, czas i mnóstwo pracy, włożyłam w niego przede wszystkim serce. Spory kawałek tego mięśnia.

Snuję plany na przyszły rok. Plany małe i wielkie. Znaleźliśmy już przyczynę powstawania zagrzybienia ściany w przedpokoju i wszystko wskazuje na to że uporamy się z tym problemem na wiosnę. Trzeba bezwzględnie wymienić podłogę u Franka w pokoju, bo jest już bardzo zniszczona i przeobrazić jego malutki pokoik w  miejsce do wypoczynku dla dorastającego chłopca. Wykonanie tych napraw jest niezbędne i to są plany wielkie. Mam jeszcze pomysły na kilka  mniejszych metamorfoz ale jeśli nie uda się ich przeprowadzić to nie będę mieć najmniejszych wyrzutów sumienia.

letni dom na wsi
Ostatni weekend to i ostanie zdjęcia. 
Odrobinę nostalgiczne jak na ostatnią w domu wizytę przystało kadry. 
Chyba szkiełku udzielił się mój nastrój.


SHARE:

4 lis 2016

TAPICEROWANIE FOTELA - ODNAWIAMY MEBLE

Mój fotel kupiłam dawno temu na aukcji internetowej. Udało mi się za niego nie przepłacić. 120 zł to nie była wygórowana cena za zdrowy, stabilny stelaż i znośną chociaż lekko przechodzoną tapicerkę. Rama nie była w moim ulubionym kolorze...wprawdzie brązowa ale w lekko sraczkowatym odcieniu, nie podobała mi się. Postanowiłam stary kolor zedrzeć( szlifowanko ręczne) i ramę znacznie przyciemnić. Ale żeby to zrobić dokładnie trzeba było stabilny stelaż rozkleić, a potem skleić na nowo.

Co do tapicerki...pierwotnie fotel obity był tkaniną podobną do pluszu...miał brzydki żółty odcień. Stwierdziłam że muszę fotel ogołocić z materiału obiciowego i nałożyć nowy - taki, który będzie mi się podobał. Pod starą tapicerką, znalazłam wysiedzianą, sypiącą się gąbkę więc stało się dla mnie jasne, że fotel muszę ogolić z tkanin do zera. To była dopiero zabawa...ale nie będę jej Wam szczegółowo opisywać. Napiszę tylko, że poradziłam sobie doskonale z kładzeniem pasów, wiązaniem sprężyn, tapicerowaniem siedziska za pomocą juty, trawy morskiej, surówki bawełnianej i włókniny i wydawało mi się, że poradziłam sobie również z tapicerowaniem oparcia ale po roku  moje oparcie zaczęło przypominać naleśnik.

Przez kolejnych 10 lat szukałam w sobie motywacji, żeby naprawić to to wcześniej spierdzieliłam. Bezskutecznie...zawsze były ważniejsze sprawy. W ciągu dekady dorobiłam się również podnóżka w podobnym stylu, ale przeleżał ostatni rok wepchnięty pod  sypialniane łóżko.

We wrześniu podjęłam decyzję o modernizacji sypialni w domu na wsi. I nie wyobrażałam sobie sytuacji, że w zliftingowanym  pokoju  stanie nie odnowiony fotel. Lubię działać pod presją...im mniej czasu mam do dyspozycji, tym więcej we mnie zaciętości w realizacji projektu.


renowacja fotela

SHARE:

2 lis 2016

KONKURS BARDZO CICHY ODKURZACZ -ULTRASILENCER ZEN

Moje miasto to wprawdzie nie Nowy York, ale jednak jedno z największych miast w Polsce. W pobliżu miejsca gdzie mieszkamy, znajduje się bardzo ruchliwa miejska ulica, którą praktycznie przez cały dzień przemieszcza się sznur samochodów, zderzak w zderzak. Jeśli nie muszę, unikam bezpośredniego zetknięcia z "ulicą", bo jest tutaj głośniej niż w ulu - miejski szum od dawna mnie męczy.
Chociaż od tej ruchliwej ulicy odgradza nas ściana zieleni i spory teren  poprzecinany budynkami mieszkalnymi -  nie tłumi to większości miejskich odgłosów. Zewsząd atakuje nas hałas: w drodze, w pracy, na zakupach. Życie w zgiełku to dla mnie niewątpliwe wady życia w mieście. 
 W miejskim rytmie nie czuję się jak ryba w wodzie chociaż
wychowywałam się i rosłam w mieście.
Latami obserwowałam jak miasto się zmienia: jak rosną drzewa, jak na niewielkich działkach w miejsce jednego, drewnianego domu powstaje gigantyczny wieżowiec; jak przybywa samochodów i jak poziom dźwięków dostających się do naszych uszu z ulic zaczyna być nie do zniesienia.
Do spokoju  trzeba dojrzeć. Jeszcze dekadę temu nie przypuszczałam, że będę przedkładać 
ciszę wsi nad zgiełk miasta; leniwe leżenie w hamaku nad głośne imprezy klubowe. 
 Nasz dom jest oazą w tej miejskiej dżungli. Chowamy się w nim przed zgiełkiem, przed wszystkimi niechcianymi odgłosami. W domu chcemy poczuć się dobrze, zrzucić za ciasne buty i wyjściowe ubranie, wskoczyć w wytarte jeansy i leniwie snuć się po pokojach. 
W naszym mieszkaniu niby nie jest cicho. Rozbrzmiewa gwar rodzinnych rozmów, słychać odgłosy wspólnego gotowania, z pokoju synka dobiegają odgłosy radosnej zabawy, a z salonu dźwięki muzyki. Jest jednak różnica między przyjemnym domowym "szmerem", a irytującym odgłosem ulicy.
Na ulicy rządzi świat, a w domu to ja mogę być panią "ciszy i hałasu".
Eliminuję odgłosy męczące, intensyfikuję te, które sprawiają mi przyjemność. Dźwięki wydawane przez sprzęty domowe nigdy nie należały dla mnie do najprzyjemniejszych. Nie pozwalały mi się skupić na tym co najważniejsze, rozpraszały i wbijały się pulsującymi dźwiękami w głowę.


SHARE:

27 paź 2016

ROMANTYCZNA SYPIALNIA W DOMU NA WSI

Na palcach jednej ręki mogę policzyć ile weekendowych wyjazdów do domu na wsi przed nami. Jak pewnie pamiętacie nasz dom na wsi, na zimę zostanie zamknięty, bo po 5 dniach nieobecności (praca i szkoła w mieście), kiedy temperatura na zewnątrz spada poniżej zera, nie bylibyśmy w stanie nagrzać starych murów do temperatury w której można normalnie egzystować. Bardzo się wobec tego cieszę, że udało mi się skończyć remont naszej letniej sypialni.
Ze starym domem jest trochę jak z dzieckiem. Dbamy o nasze dziecko, karmimy,  myjemy, zakładamy "cieplejsze rzeczy" kiedy pierwsze chłody za oknem. Czasem jednak pomimo naszych starań dziecko zaczyna chorować.
Nasz stary dom zachorował. Ściany w przedpokoju  toczy grzyb, a miałam nadzieję, że poradziliśmy sobie z tą niszczycielską "chorobą". Na wiosnę skuliśmy tynki, dokładnie wysuszyliśmy mury, zlaliśmy całość środkiem grzybobójczym. Na początku września ścianę naprawiliśmy zgodnie ze sztuką. Grzyb podstępnie ukryty jednak znów zaatakował .  Wilgoć w ścianie może znacznie osłabić konstrukcję, a niechciany "lokator"nie jest bezpieczny dla zdrowia - zmartwienie jest więc duże. Na dodatek nie wiemy gdzie szukać przyczyny problemu, bo dach wydaje się być szczelny.
Wprawdzie nie to jest tematem dzisiejszego posta ale ponieważ traktuję blog jako swoisty pamiętnik, nie mogłam o tym nie wspomnieć.

 Przedstawiam Wam naszą odmienioną, letnią sypialnię.
Nasza sypialnia jest teraz bardzo kobieca. Znajdziecie w niej bardzo dużo różu, na punkcie którego oszalałam w letnim sezonie i trwam w szaleństwie z uśmiechem na ustach. Pisałam już o tym kiedyś, ale napiszę raz jeszcze: kropla różu sprawia, że w pomieszczeniu pojawia się energia, której ostatnio bardzo potrzebuję. Zależało mi też na tym, żeby i mój mąż, z którym tę sypialnię dzielę czuł się w niej dobrze więc róż połączyłam z szarością. Szare dodatki udało mi się nabyć w bardzo okazyjnych cenach na wyprzedażach w H&M Home. Większość starych, niepasujących dekoracji znalazła nowych właścicieli więc nie pozostaje mi nic innego jak bardzo Wam podziękować, że zechcieliście je przygarnąć.
To też dzięki Wam udało mi się zrealizować mój plan w 100%.

dom na wsi, letni dom

SHARE:

24 paź 2016

Drabina we wnętrzu - hit czy kit??

Moda na drabiny we wnętrzu trwa  od dobrych kilku lat.
W blogosferze roi się od drabin...niemal każdy szanujący się bloger wykorzystuje drabiny w swoich stylizacjach. Mamy wieszaki na pledy i ręczniki, stojaki na bawełniane  kuleczki i wszelkiej maści sznury świetlne oraz wieszaki na ulubione magazyny na przykład:wnętrzarsko kulinarne..
Broniłam się przed drabiną rękami i nogami. Broniłam się jak w lany poniedziałek przed kubłem wody wylanym na głowę lub jak w tłusty czwartek przed zjedzeniem piątego pączka.
Nie chciałam wpuścić jej do domu, zatrzaskując za każdym razem kiedy pojawiła się na horyzoncie,  drzwi  przed jej nosem.
Z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień moja niechęć do drabin topniała jak resztki śniegu na trawnikach wiosną - systematycznie i nieubłaganie.
W ostatnich tygodniach września zabrałam się na przeistaczanie starego fotela w małe, szare cudo. Kiedy był gotowy ustawiłam go w nowym miejscu(#dobrazmiana ??) w sypialni na wsi i stwierdziłam, że sam fotel mimo, że przecudnej urody to zdecydowanie za mało.  Na taboretach w naszym domu rzadko sadzamy cztery litery, bo najczęściej wykorzystujemy je niezgodnie z przeznaczeniem ( taborety a nie tyłki ;-)). Jeden z takich taboretów odmieniłam niedawno przy pomocy farby kredowej AS w odcieniu Napoleonic Blue.  Z pewnością stary niebieski taboret byłby genialnym stoliczkiem pomocniczym ale nie dałam mu najmniejszej szansy, żeby zaistniał w tej roli...przymierzyłam go tylko do fotela, żeby odzyskać sposób ducha i utwierdzić się w przekonaniu, że intuicja nadal mnie nie zawodzi (#chrzanieskromnosc) i  że w tym miejscu taboret będzie produktem zupełnie nietrafionym. Nie mam teraz wprawdzie, gdzie odłożyć kubka z kawą, ewentualnie słodkiego, popołudniowego CO NIE CO, co może być bardzo problematyczne kiedy akurat czytam książkę i akurat trzeba przewrócić kartkę...ale ergonomii  nie ceniłam nigdy zbyt wysoko. W butach na wysokim obcasie też bolą mnie nogi i wcale mnie to nie  powstrzymuje przed zakładaniem ich.
Kiedy tylko myśl o zagospodarowaniu sypialnianego kąta drabiną zrodziła się w mej głowie,  poczułam jak opuszcza mnie UNIKATOWOŚĆ. Wydawało mi się, że jest nam z sobą całkiem dobrze ale tak naprawdę nasz związek był tylko grą pozorów. Przestało się nam układać dawno temu, kiedy zrobiłam sobie ŁAPACZ SNÓW(  w myśl zasady: ma dziad i baba, więc i ja mam) i zaczęłam przemalowywać meble na szaro.

DIY, romantyczna sypialnia

SHARE:

12 paź 2016

JESIEŃ W NIEBIESKIM KOLORZE

W piątkowy wieczór po dwu tygodniach nieobecności zawitaliśmy do naszego letniego domu.
Temperatura na zewnątrz wskazywała 7 stopni Celsjusza,  wewnątrz było nieco lepiej.
W domu słupek rtęci zatrzymał się na dziesiątej kresce i uwierzcie w takiej temperaturze,  nie mogłam czuć się komfortowo.
Wbrew temu co mówi biologia o termice człowieka jestem przekonana, że bliżej mi do żaby niż istoty ludzkiej, wszak kiedy zimno zapadam w stan odrętwienia i w sumie mogłabym ukryć się w jakiejś norce lub szczelince i tak przetrwać zimę.
W naszym domu było zimno!!!
 Zimno na tyle, że przez kilka godzin musieliśmy chodzić w kurtkach.
Dopiero około godziny 23 temperatura przekroczyła magiczną granicę 15 stopni ale  wtedy już trzy kaflowe piece hulały na całego.
Kiedy ja krzątałam się po kuchni (trochę z obowiązku, a trochę dlatego żeby poprawić sobie krążenie),
Franek zagrzebał się w: koce, kołdry i poduszki; które wskutek jego działalności przeistoczyły się tego wieczora w coś na kształt niedźwiedziej gawry. Zajęci sprawami około domowymi  nawet nie zauważyliśmy, że zasnął w barłogu, na wielkim fotelu.  
Kiedy kładliśmy się spać w domu było nadal dość rześko, 
a ja żałowałam
 że nie jestem kowbojem na dzikim zachodzie  i nie mam na wyposażeniu Long Johnów,  które szczelnie otuliłyby moje zmarznięte ciało. Na szczęście długie spodnie i wysłużony polar były na podorędziu i tym sposobem udało mi się przetrwać noc.

Poranek był przyjemniejszy, bez chłodu wkradającego się w każdy domowy kącik.
Jeśli kto myśli, że na wsi się odpoczywa to...mija się z prawdą o lata świetlne.
Prace domowe i ogrodowe pochłaniają każdą chwilę, szczególnie kiedy ma się do dyspozycji dwa dni w siedmiodniowym tygodniu.
Tym razem także nie miałam wolej soboty.
Dłubałam przy fotelu, w pozycji w kucki więc po kilku godzinach pracy byłam stworem zależnym całkowicie od męża...z trudem się wyprostowałam, położyłam...
Jednak jak zawsze efekt, który udało się osiągnąć szybko pozwolił zapomnieć o niedyspozycji.

Za oknem rozpanoszyła się jesień.
Widać ją w pożółkłych i czerwonych liściach, po szaro burych polach, po wyschniętych kikutach łąkowych kwiatów, po kasztanach znajdowanych pod drzewem i wrzosach na przydomowej grządce.
Nawet  na wpół dziki kot - towarzysz naszych weekendowych w Chatce pobytów, zmienił garnitur na cieplejszy i wygląda jak puchata kulka, a mimo to pcha się do domu "na chama", żeby chociaż przez chwilę odpocząć od chłodu za oknem.

green gate ceramika

Jesień w Chatce ma kolor niebieski.
Wszystko za sprawą ceramiki Marki GREEN GATE w kobaltowo niebieskie wzory.
Mam do marki niebywałą słabość.
Podobają mi się: herbaciane dzbanki, fikuśne cukiernice, pojemne filiżanki z ergonomicznym uszkiem, jajeczne kieliszki, kawowe kubki,które często wykorzystuję niezgodnie z przeznaczeniem, talerze, talerzyki deserowe i malutkie, zdobne ceramiczne łyżeczki.
Ale Green Gate to nie tylko piękna, najwyższej jakości ceramika,
to także tekstylia: ściereczki, serweteczki, boskie rękawice kuchenne, kobiece fartuszki, dywaniki, cieplutkie pikowane pledy.
Zachwycają mnie wzory i kolory: kółka, paski, kwiatki, heksagony, gwiazdki, róże, czerwienie,  żółcie, zielenie, szarości i wszystkie odcienie niebieskiego.
Tyle kolekcji ile kobiecych pragnień!
Katalogi na nowy sezon, na które zawsze poluję,  przenoszą mnie w bajkową krainę za Zieloną Bramę, w której znikam na długie godziny.

Ceramiczne, tekstylne i metalowe  nowości przyjechały do mnie ze sklepu VANILLE MYNTE. 
Sklepik malutki ale asortyment szeroki i zróżnicowany.
Znajdziecie tutaj wszystko o czym pisałam powyżej, a nawet dużo więcej.
Szperajcie, szukajcie, wybierajcie!!!
Jeśli podobnie jak ja macie na punkcie marki gigantycznego fioła Właścicielka przygotowała dla Was fajną promocję.
Od dzisiaj do 16.10 na hasło: AUTUMN wszystkie produkty GREEN GATE taniej o 25%


green gate ceramika

green gate ceramika

green gate ceramiki

W życiu cenię  umiar więc te strojne wzory zestawiam zawsze z siermiężnymi druciakami, które mają dla mnie swoisty urok. Upycham w nich:dynie, owoce, ciastka, śniadaniowe bułki, kwiaty, bo lubię kiedy wszystko ma w domu swoje miejsce...nawet jeśli tylko na chwilę.
Bywa, że z szeregu zastosowań wybieram to dedykowane dla danej rzeczy i na podstawce pod gorące naczynia postawię dla odmiany gorący garnek ;-).Ale to zdarza się niezwykle rzadko, bo lubię też indywidualność.

green gate ceramika


Ogarniam dzięki druciakom domowy chaos.
Do niedawna piec był składem pierdół wszelkich...odchudziłam nieco to miejsce z rzeczy i dzisiaj wygląda znacznie lepiej.

green gate ceramika

Tworzenie przyjemnych dla oka obrazów to takie moje małe skrzywienie.
Mogę bez końca układać i przekładać przedmioty, aż uzyskam zadowalającą aranżację.
Czasem wystarczy mały element, kropla koloru na monochromatycznym tle: kolorowa rękawica kuchenna albo wzorzysta szczotka do zmywania i uznaję obraz za tymczasowo skończony.

green gate ceramika

green gate ceramika

Lubię zmiany ale drobne, nie spektakularne. Takie, które nie stawiają mojego życia do góry nogami,
Nie mogę sobie odmówić drobnych przyjemności: kilku kubków, nowych kwiatów w domu, innego  koloru ścian...To takie nieszkodliwe radości, z których nie chcę rezygnować.
W ostatnim czasie w kilka chwil wymyśliłam sobie zmiany w naszej wiejskiej sypialni.
Mnóstwo pracy ale wycisnę z siebie ile się da i skończę projekt, chociaż niektórzy myślą, że nie dam rady ( o Tobie mężu piszę). Mój trener mawia: "Jeśli nie Ty, to kto??" i to zdanie powoduje, że spinam poślady i działam. Jestem zmotywowana i zawzięta więc nie odpuszczę. Trzymajcie kciuki za powodzenie.

Miłego dnia i wspaniałego tygodnia

Ola

green gate ceramika

SHARE:

6 paź 2016

ŁAPACZ SNÓW - ROMANTYCZNY DODATEK DO SYPIALNI

Nigdy nie byłam fanką koloru różowego.
Kiedy moje koleżanki nosiły zwiewne sukienki, ja zakładałam  podarte jeansy oraz nabijaną ćwiekami koszulkę własnej produkcji i pędziłam na podwórko, gdzie przeistaczałam się w członka dziecięcej bandy.
Ganiałam z patykami bawiąc się w "wojnę" i strzelałam wyimaginowanymi pociskami do moich kolegów, grałam w "pokrywkę" i "podchody",
wspinałam się na drzewa i uczestniczyłam w  plemiennych naradach; jako "Bystra Strzała" wypaliłam niejedną fajkę pokoju.
Sińce i otarcia na nogach były moim znakiem rozpoznawczym(prawdę powiedziawszy są nim do dzisiaj).
 Moim pierwszym przyjacielem był Karol, który mieszkał piętro niżej,
a w szkole podstawowej nie zawiódł mnie nigdy Mariusz.
Byłam chłopczycą, a umiłowanie do: spodni, skórzanych pasków, czaszkowych wzorów i metalowych ozdób zostało mi do dzisiaj.
W sukienkach nadal nie czuję się dobrze... mam do nich taką awersję, że jak już decyduję się jakąś założyć to marudzę mężowi, żem koślawa i niezgrabna i nic na mnie nie pasuje czym doprowadzam go do szewskiej pasji.
Ola w sukience to widok naprawdę rzadki ;-).

Nie mam córki, być może łatwiej byłoby mi zaakceptować moją obecną słabość do różu. 
Dziecko(własne) w pewien sposób zmienia kobietę...odkąd urodził się F. po romansidła nie sięgam z obrzydzeniem i nawet zdarza mi się ryczeć na bajkach, jestem subtelniejsza( niekoniecznie w języku ;-)) i bardziej wyrozumiała.
U progu 38 roku życia doznałam olśnienia. Jeb...spadło na mnie znienacka, pewnego lipcowego popołudnia, kiedy przeglądałam w sieci projekty kolorowych kuchni.  Róż nie jest bee i fuj!!!
Wygląda naprawdę spoko!
Nie jest to odkrycie na miarę Kopernika, z którego będą czerpać przyszłe pokolenia
ale dzięki niemu nabrałam świadomości, że nie taka ze mnie harda,  rockendrolowa baba za jaką się miałam.
 Wyłazi na wierzch moja słodka, romantyczna  natura...zbudziła się z zimowego snu; wyrwała się spod kolana, którym dogniatałam ją w latach poprzednich.
Nie wyobrażam sobie, że zacznę nosić kiecki w "barbiowym" różu i ,że ściany oraz połowę domu na wsi przemaluję na różowo (ale 1/3 to chyba przemaluję ;-))...
Wprowadzam kolor w niewielkich ilościach: najpierw do kuchni, a teraz przy okazji modernizacji sypialni  także i do drugiego pomieszczenia
Maluję pomieszczeniom rumieńce, bo dla mnie kropla tego koloru we wnętrzu jest jak zawstydzona dziewczyna z rumieńcem na policzku( w tym wydaniu właśnie!!!) - synonimem świeżości.

Przed Wami słodki niczym wata cukrowa projekt.
Nie ostatni, bo jeśli chodzi o róż stać mnie na  więcej i będziecie mieli okazję się o tym przekonać.
W projekcie są i i mój nowy "ulubiony"kolor i delikatne koronki i odrobinę gwiazdek i jasne drewno.
Bawełna, bawełna i jeszcze raz bawełna.
Moim skromnym zdaniem nic tak nie potrafi zepsuć fajnego projektu łapacza jak połyskujące wstążki.
Kojarzą mi się ze skarpetkami zakładanymi do sandałów i białym biustonoszem pod czarną prześwitująca bluzką...ze  złym gustem.
Oczywiście wiem, że zwolenników połyskliwych detali jest tylu ile jest mrówek w mrowisku albo i jeszcze więcej.
U mnie w każdym razie połysk tylko na święta...tylko wtedy jest dla mnie strawny i do przyjęcia ( w niewielkich ilościach).

Rzut kamieniem od miejsca, w którym pracuję mam giełdę kwiatową. 
Na giełdzie są kwiaty, kwiaty i ... kwiaty(jesteście pewnie bardzo zaskoczeni) ale także: szwarc, mydło i powidło.
Nie brakuje  przedmiotów wykonanych w odmiennej od mojej stylistyce w obecności, których cierpi mój zmysł estetyczny.
 Wśród wszechobecnej tandety, skropionych brokatem wiązanek ze sztucznego kwiecia i malutkich cherubinków z gipsu wypatrzyłam jednak coś,  co wykorzystałam w swoim nowym projekcie. 
A mianowicie koronki bawełniane po 3 zł/ za 4 metry i bawełniane wstążki z postrzępionymi bokami we wszystkich kolorach świata...wyglądają nieco jak stara, sprana i podarta na paski pościel lub jak bawełniana halka nocna mojej babci i pewnie przez to swojskie skojarzenie z przeszłością tak  bardzo mi się spodobały.

romatyczny łapacz snów

romatyczny łapacz snów

To nie pierwszy raz kiedy robię ŁAPACZ SNÓW. 
Poprzednio plotłam go ze sznurka na okręgu  i taką wersję ŁAPACZA możecie zobaczyć TUTAJ, tym razem postanowiłam ułatwić sobie znacznie sprawę. 
Na "szmatach" kupiłam starą, gigantyczną, robioną na szydełku serwetę. 
Boki serwety były podziurawione i poplamione ale najbardziej zależało mi na jej  środku więc te 3 zł za produkt wybrakowany mogłam wydać ;-).

romatyczny łapacz snów

W poprzedniej wersji z tamborka do haftowania wykorzystałam tylko jedną część. Tym razem rozpięłam serwetę na tamborku, zupełnie w taki sposób, w jaki napina się materiał do haftowania.
Na tym etapie trzeba zadbać, żeby serweta był dobrze i równomiernie naciągnięta ( zależało mi na symetrycznym wzorze).

romatyczny łapacz snów

Kiedy już zabezpieczyłam materiał przed przesuwaniem się drugą częścią tamborka ucharatałam nadmiar serwetki nożyczkami, a potem, żeby to wszystko jako tako wyglądało podkleiłam ucięte końce klejem.
W domu akurat miałam taki jak na zdjęciach, ale mogę powiedzieć, że jest do dupy i zdarzyło mi się używać znacznie lepszych.
Jeśli macie kupować jakiś specjalnie to polecam MAGIC.
Do okręgu przymocowałam także za pomocą kleju kilka niedbale powiązanych wstążek...trzy razy...rzucając przekleństwami na prawo i lewo ( wszystko przez klej!!!) 

romatyczny łapacz snów

Gotowy łapacz wygląda całkiem nieźle.
Tym bardziej, że jest to projekt na niedziele popołudni: mało stresujący ( gdyby nie ten klej!) i mało absorbujący.

Koszt projektu to około 40-stu złotych. Jednak zostało mi jeszcze sporo bawełnianych wstążek, których pewnie  użyję nie raz, a nawet jeśli nie użyję, to są dość dekoracyjne na tych kartonowo, drewnianych szpulkach i same w sobie są piękną ozdobą

romatyczny łapacz snów

romatyczny łapacz snów

romantyczny łapacz snów

romatyczny łapacz snów


Łapacz będzie nową ozdobą mojej wiejskiej sypialni. Bardzo jestem ciekawa czy uda mi się osiągnąć zadowalający efekt.
Tymczasem miłego dnia dla Was i pięknego weekendu.

OLA

romantyczny łapacz snów


SHARE:

30 wrz 2016

METAMORFOZA MOJEJ LETNIEJ KUCHNI _ FINISZUJEMY

Minęły dwa miesiące odkąd zaczęłam pracować nad zmianami w mojej wiejskiej kuchni.
Dziękuję, że byliście ze mną przez te kilka ostatnich tygodni.
Prowadziłam Was przez kolejne etapy remontu i wreszcie
 dobrnęliśmy do końca naszego kuchennego serialu.
W tym roku, w tym pomieszczeniu nie będzie  już żadnych zmian, a w przyszłym?? 
No cóż...z pewnością TAK. 
Nie lubię planować, bo życie niesie ze sobą różne niespodzianki i tak naprawdę to nie człowiek jest dysponentem swojego czasu.
Jeśli w przyszłym roku uda się kupić nową płytę gazową(teraz mamy tam kuchenkę na butlę) to wiejska kuchnia nie będzie wymagała już żadnych zmian. 
Płyta to nie jest gigantyczny wydatek i w skali całego remontu koszt tak naprawdę żaden ...ale jednak koszt.
W takich chwilach naprawdę żałuję, że mój budżet nie jest z gumy. 

kuchnia w domu na wsi


Ale do rzeczy.  
Co obejmowały prace w tym pomieszczeniu:

1. Metamorfoza części ze zlewozmywakiem

kuchnia w letnim domu

To według mnie najważniejsza część całego remontu kuchni...myślę, że gdyby nie decyzja o modyfikacji tej części, nie pomyślelibyśmy nawet o pozostałych zmianach w kuchni, a już z pewnością nie w tym roku
Metamorfoza tej części obejmowała: wymianę płytek, wymianę szafek, wymianę zlewu, przeróbkę "wody" i wymianę starego bojlera na nowy, wymianę zlewozmywaka i baterii kuchennej.
Większość prac staramy się wykonywać sami, jednak do tych trudniejszych trzeba zatrudniać fachowca.

letni dom na wsi

dom letni

wieszak kuchenny

dom na wsi

kuchenne detale

Nie chodzi o czas, którym dysponujemy w ograniczonej ilości ale o nasze umiejętności
Kiedy byłam w ósmym miesiącu ciąży...(lata świetle temu ;-)...porwaliśmy się z W. na samodzielne położenie gładzi...no była zabawa!!! Pozostały nam po niej na ścianach góry i doliny i ostatecznie,  za usługę trzeba było zapłacić komuś, kto się na tym znał ;-).

Nad drewnianą szafka powiesiłam skrzynki ze starego drewna i dla mnie był to strzał w 10. Nie dość, że zyskałam miejsce do przechowywania to jeszcze ten fragment kuchni nabrał przytulności ;-)

stare skrzynki

stare skrzynki

O zmianach w tej części pisałam TUTAJ.

2. Malowanie ścian

Kiedy część pierwsza projektu została ukończona zabraliśmy się za malowanie ścian. Poprzednio w kuchni mieliśmy bardzo jasny odcień beżowego. Dopiero po nałożeniu trzech warstw farby nie zauważyłam ciemniejszego odcienia w narożnikach. I tak jak po przemalowywaniu sypialni ze zgaszonej żółci na biel, pod koniec prac stwierdziłam: Nigdy więcej inny kolor niż biały nie zagości na moich ścianach!!!

3. Malowanie kredensu

metamorfoza kredensu


rozchodniki

szary kredens

Kredens pomalowałam pomiędzy nakładaniem kolejnych warstw farby na ściany.
Do malowania kredensu użyłam farb ANNIE SLOAN ze sklepu PATYNOWY i koloru PARIS GREY.
Po nałożeniu dwu warstw farby i zabezpieczeniu całości bezbarwnym woskiem, kredens zaopatrzyłam w cudne gałeczki od REGAŁKI.
O malowaniu kredensu pisałam TUTAJ.

4. Odnawianie szafki kuchennej po babci

Szafka jest wprawdzie w kilku częściach paździerzowa ( jejku jak nie lubię!!) ale stabilna i po zmianie nóżek i okropnego brązowego koloru na różowy oraz uchwytów na takie bardziej trendy, wygląda naprawdę dobrze.
W szafce wymieniliśmy też blat na bukowy.

stary piec

stara szafka

Aktualnie szafka skrywa butlę gazową, kiedyś wodę do picia i ręczniki papierowe.
Z boku szafki przykręciłam haczyk, na łapki i rękawice kuchenne

Jeśli jesteście ciekawi jaką metamorfozę przeszła szafka zapraszam TUTAJ.

5. Odnawianie stołu kuchennego

stary dom na wsi

Tej części zupełnie nie było w planach. Jednak biały blat kuchennej szafki po babci ostatecznie przekonał mnie do modernizacji także i stołu. W tej sposób w jedno sobotnie popołudnie stół także  zmienił swój wygląd i jest teraz biało szary...do nowej kuchni pasuje idealnie.
O materiałach, których użyłam podczas tej metamorfozy i kolejnych etapach prac pisałam TUTAJ.

6. Odnawianie pieca kaflowego.

Najbardziej żmudne zajęcie ever. Najpierw wydłubywałam starą zaprawę spomiędzy kafli, a potem uzupełniałam ją na nowo. Gotowa zaprawa szamotowa ma konsystencję plasteliny ale nie jest tak jak plastelina plastyczna. Żeby upchnąć ją miedzy kaflami trzeba sporo siły i jeszcze więcej wyczucia.
Pozycja "w kucki" lub z na wpół zgiętymi plecami to nie lada sprawdzian dla odcinka lędźwiowo krzyżowego kręgosłupa. Pomimo tego, że ćwiczę częściej niż trzy razy w tygodniu ;-) tych prac mój kręgosłup nie wytrzymał..
Praca nad piecem zajęła mi 9 godzin. Rozłożyłam ją na 3 dni...Trzy godziny dziennie, trzy dni z rzędu okupiłam kilkudniowym leżeniem w łóżku.

stary piec kaflowy


Dodatkowo przemalowałam biało żaroodporną farbą stare drzwiczki. Może nie wyglądają idealnie ale też nie chodziło mi o osiągnięcie ideału...w każdym razie piec teraz nie straszy...mogę nawet napisać, że całkiem przyjemnie się na niego patrzy. Na piecu, jego górnej części swoje miejsce znalazła stara decha, a na niej wszystkie niezbędna kuchenne przydasie.

kuchnia na wsi


7. Dodatki, dodatki

Dobór dodatków to z kolei najcudowniejsze zajęcie pod słońcem. To etap prac wieszczący szybki koniec danego projektu. To coś co wprawia mnie w stan ekscytacji. Jak to stwierdził mój mąż: "Musi być nieźle naciukane, żeby było po żonusiowemu " co oznacza, że nie lubię pustki...kręcą mnie nowe kubki, chlebaki, zegary i rękawice kuchenne...tace, podkładki i  wazoniki darzę uwielbieniem nieprzeciętnym ;-).

O chlebaku i pastelowych pojemnikach ze sklepu SMUKKE pisałam TUTAJ



O dodatkach ze sklepu SCANDISHOP  TUTAJ



A o niebieskich dodatkach, które przyjechały do mnie ze sklepu VANILLE MYNTE jeszcze napiszę ;-).


Miłego dnia dla Was i wspaniałego weekendu.

OLA

SHARE:
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
© O Zebrze - blog lifestylowy - wnętrza, inspiracje, DIY. All rights reserved.
BLOGGER TEMPLATE DESIGNED BY pipdig